wtorek, 19 kwietnia 2011

Kubuś - skończony :)

Tadammmmmmmm zmęczyłam :)
Chociaż jak to ja zmodyfikowałam troszkę wzór na potrzeby swojego lenistwa :)

Z góry dziękuję, jeśli będziecie chciały skomentować.


Ach co to był za dzień :)

Zainteresowanie moim blogiem w dniu wczorajszym przeszło moje najśmielsze oczekiwania :)
Witam kolejnego Obserwatora, chociaż nie wiem kto nim jest, ale serdecznie witam i dziękuję za dołączenie do grona.
magdor – dziękuję, że się zapisałaś na moją podawajkę :) no to mamy wymiankę :)

Asia – ESPRIT, Mysia chciałyście się zapisać na podawajkę, a może macie ochotę na wymiankę ? Ja bardzo chętnie :)

Janeczko bardzo mi przykro, że spotkała Cię taka tragedia, każdego dnia dziękuję Bogu, że mnie to nie spotkało. Na szczęście teraz masz syna, co może chociaż troszkę ukoiło ból po stracie pierwszego synka. Moje dzieciaki przeżyły i mają się coraz lepiej, ale na początku jak ktoś się mnie pytał jak się mają to odpowiadałam, że...jeszcze żyją, bo nie dawali im wielkich szans. Naprawdę nie mogę pojąć ludzkiej znieczulicy, że potrafią tak bezmyślnie gnębić takimi płytkimi pytaniami.

Ja właśnie dzisiaj wróciłam z pogrzebu przyjaciela mojego męża. Mateusz miał 32 lata, 28-go marca wyszedł z domu i już nie wrócił. Wyłowiono Jego ciało 13-go kwietnia z rzeki. Tak naprawdę Jego Ojciec i siostra nigdy nie będą mieli możliwości dowiedzieć się co się stało.

Mati będzie nam wszystkim bardzo Cię brakować. Spoczywaj w pokoju.




poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Strasznie miła niespodzianka :)

Rano przy pierwszej kawce wkleiłam mojego Kubusia co by się nim pochwalić :)
Później 2,5h robiłam pazurki i jak znajoma poszła, to oczywiście odpaliłam kompa z nadzieją, że może ktoś do mnie zajrzał...i co ukazało się moim oczom :))))))
Trzy komentarze i mailik, za które strasznie dziękuję, kochane jesteście Dziewczyny.
Dla mnie to baaaaaardzo dużo.

magdor - dziękuję za pocieszenie, że nie jestem sama w łapaniu kilku srok za ogon :)

KasiaN - dziękuję, że się zapisałaś na moją podawajkę i za mailika :)

Asia - ESPRIT cieszę się, że Twojej bratanicy zarosła się ta dziurka w serduszku, to też mi daje nadzieję. Twoje słowa, że haftem pozszywałaś swoje serce zapamiętam do końca życia. Pięknie to ujęłaś i czytając to oraz że powoli czujesz się coraz bardziej szczęśliwa pomyślałam sobie, że i na mnie przyjdzie czas :)
Co do tej otwartości, a raczej jej braku, to nie wiem jak to się stało, bo zauważyłam już po fakcie. Wiem, że to zrządzenie losu sprawiło, że moim udziałem były te wydarzenia, ale kiedy miałam wrażenie, że nikt mnie nie zrozumie, nikt nie może mi pomóc, to chyba trochę ze złości i niemocy na to wszystko jakbym się obraziła na bliskich i ludzi w ogóle.
Kiedy urodziłam Bąki to został mi brzuch prawie tak wielgachny jak w ciąży, trwało to jakiś miesiąc, półtora. Dzieci ze sobą nie miałam, bo były w szpitalu, a życzliwi pytali "na kiedy masz termin ?"...
Do szału rozpaczy doprowadzała mnie ta ludzka bezmyślność, kiedy odpowiadałam, że już urodziłam, a maluchy są w szpitalu i walczą o życie...a ludzie ciągle pytali o więcej, o szczegóły, a jak to się stało, dlaczego ???  A mi serce pękało i nie miałam ochoty do tego wracać, a już na pewno rozkleić się przed kimś na ulicy. Ciebie też pewnie pytali co się stało, że się rozeszłaś z chłopakiem, jak to ? dlaczego ? I też pewnie serce podchodziło Ci do gardła z bólu, że musisz o tym mówić.
I ja tak jakoś samoistnie, nie przez jakieś postanowienie, przestałam wychodzić z domu jeśli nie musiałam i zaczęło postępować to moje odsunięcie się od znajomych, rodziny.
Nie chciałam, żeby ktoś pytał więc najprościej było się usunąć z pola zasięgu. W zasadzie drażniły mnie pytania nieznajomych, sąsiadów czy po prostu mniej znajomych, ale odsunęłam się od "swoich".
I tak to u mnie było i nadal trochę jest.
Jednak dzięki temu znalazłam kiedyś pewnego bloga i okazało się, że moje wyobrażenie o blogach jest 100% mylne. Ja zawsze myślałam, że blog to rodzaj pamiętnika, nigdy na żaden nie wchodziłam, ale tak jakoś mi się utrwaliło to przekonanie.
A tu się okazuje, że jest pełno blogów tematycznych np. o robótkach wszelkiego rodzaju, że można zostawić komentarz, że są wymianki, podawajki, Candy i różne inne zabawy, że zawiązują się przyjaźnie o czym na razie tylko czytam, ale może i mnie spotka taka blogowa znajomość. Okazało się, że jest taki magiczny świat gdzie jest pełno życzliwości i coraz lepiej się w tym świecie czuję :)

Dziękuję wszystkim którzy do mnie zaglądają i za pozostawiony ślad po sobie.

Acha jeszcze te zrobione pazurki...a co :)
Nie przepadam za niebieskim, ale muszę przyznać, że wyszły całkiem sympatycznie.
Niestety fotki standardowo koszmarne...więc nie widać efektu :(





Tuż przed końcem

Myślałam, że będzie jak zawsze kiedy czegoś nie muszę zrobić, czyli robię do momentu aż mi się nie znudzi i odkładam "na później", albo robię kiedy mnie najdzie, po kawałku i bez widoku na koniec. Tak to ze mną jest niestety. Kiedy jednak mam coś zrobić na dany termin i wiem ile, czego i dokładnie do kiedy, to zazwyczaj mam wszystko zrobione dużo przed czasem. No, ale do meritum :)
Kilka dni temu zaczęłam swoją przygodę z haftem krzyżykowym i muszę powiedzieć, że pomimo wolnego tempa postępów, pracochłonności zajęcia, poświęconego czasu (dwa dni zaliczyłam do pierwszej w nocy), moje uwaga :) "dzieło" hihihihi nabiera kształtów i jestem już prawie u mety.
Nie wiedziałam, że jest to tak wciągające zajęcie, godziny lecą jak szalone, a człowiek nawet nie wie kiedy. W tym miejscu też chciałam wyrazić ogromny szacunek dla wszystkich, którzy zajmują się haftem, ponieważ wymaga to zajęcie ogromnej determinacji, cierpliwości i niewątpliwie trzeba to polubić. Nie wiedziałam o tym wszystkim do póki nie spróbowałam. A na początku wszystko wydaje się takie proste.
Nie wiem czy uda mi się jeszcze coś zrobić z krzyżyków, czy starczy mi cierpliwości, bo ostatnio niczego nie kończę, ale może...może.
Na ten moment mój Kubuś wygląda tak :)
i muszę dodać, że jestem z niego bardzo dumna :)
Fotki niezmiennie fatalnej jakości, ale niestety nie posiadam porządnego sprzętu :(



sobota, 16 kwietnia 2011

13 obserwator :)

Podczas pisania tego przydługiego posta, którego i tak pewnie nikt nie doczyta do końca :) dołączyła kolejna osoba do moich obserwatorów. Niestety od kilku dni nie widzę ani swoich obserwatorów, ani u Was. Znalazłam dzisiaj info, że jest to problem "odgórny" i trzeba poczekać na rozwiązanie...nie wiadomo tylko do kiedy :(
A więc witam nowych i tych mniej nowych Obserwatorów, zachęcam do pozostawiania komentarzy i z góry za wszystkie dziękuję.
No, to już chyba koniec na dzisiaj :)
Miłej niedzieli Wam życzę...jutro palemki święcimy :)

Dziękuję...i "troszkę" o mnie :)

Bloguję sobie od jakiegoś czasu i choć wiele z Was ma blogi "w tym samym wieku" :) macie dużo więcej odwiedzin i obserwatorów. Ja strasznie się cieszę, że zagląda do mnie ktokolwiek, bo wcale na to nie liczyłam i baaaaaardzo, baaaaardzo dziękuję moim 12 obserwatorom za odwiedzinki i pozostawiony komentarz. Najbardziej mnie cieszą komentarze i pozostawiony w ten sposób ślad po sobie. Muszę powiedzieć, że wciągnęłam się absolutnie w blogowy świat. Czasami potrafię odpalić komputer i nie sprawdzam poczty, tak jak to robiłam dotychczas, a od razu odpalam bloga i sprawdzam, co nowego u Was :) Ja zaczytuję się w waszych postach, a u mnie tak sucho i drętwo wręcz, więc może opowiem troszkę dlaczego...
Jeszcze z dwa lata temu byłam tak zwaną duszą towarzystwa, od wielu lat w stałej, bezpiecznej tej samej pierwszej pracy. Wieczorami codziennie chodziłam do klubu sportowego i wiodłam sobie luźne życie u boku mojego wieloletniego faceta. Któregoś dnia wróciłam późno z ćwiczeń i biorąc kąpiel zatrułam się czadem z termy gazowej. Jak widać żyję :) co nie było takie oczywiste, bo zaczadzenie było dość spore 32% :( ale po minimalnych 3 dniach w szpitalu wróciłam do domu. Poza strasznymi bólami głowy nic specjalnego mi się nie stało, choć zdarzenie to pobudziło nas do działania i po 8 latach razem, w końcu postanowiliśmy wziąć ślub :) Tadammmmmm stało się :)))
I w sumie nadal wiodłam sobie spokojne życie, ale wydarzenie, które o mało nie pozbawiło mnie życia sprawiło, że zaczęłam inaczej patrzeć na świat i stwierdziłam, że brakuje w nim małych stópek :) to znaczy razem stwierdziliśmy.
I znowu tadammmmmmmmmm stało się :)
Po pół roku od ślubu zaszłam w ciążę. Jak ogromne szczęście tak i ogromny strach nas ogarnął, czy podołamy, czy sprostamy obowiązkom i temu podobne uczucia, które zapewne większość z Was przechodziła (a może i nie)... Bardzo szybko okazało się, że sprostać trzeba będzie podwójnym wyzwaniom, bo spodziewaliśmy się bliźniaków :) :)
Pierwsze 4 miesiące normalnie chodziłam do pracy...i podejrzewam, że to był błąd. Ja zawsze powtarzałam, że nie rozumiem dlaczego dziewczyny jak tylko zajdą w ciążę to idą na zwolnienie, że przecież to nie choroba i takie tam...nigdy nie brałam pod uwagę, że stresy w pracy mogą negatywnie wpłynąć na dzidzie.
Poza tym, że PORANNE mdłości to mit i miałam je przez pierwsze 4 miesiące całą dobę, to czułam się dobrze i normalnie. W końcu nie musiałam wciągać brzucha hehehehe
No więc w końcu i ja trafiłam na L4...nie żeby źle mi było z tym stanem rzeczy, ale jakoś tak nagle poczułam się niepotrzebna, nie musiałam wychodzić z piżamy, jak nie miałam na to ochoty, a często i siły. W sumie to nic nie musiałam. Jakieś takie zawieszenie, czarna dziura.
I jak to zazwyczaj bywa, życie lubi zaskakiwać. Stan błogiego nic nierobienia, nie trwał długo :(
Po krótkim i nieprzyjemnym pobycie w szpitalu, do którego trafiłam na kontrolę w sumie, ale o tym może nie będę mówić...poprzez cesarskie cięcie, w sytuacji ratowania życia moich dzieci, w 29 tygodniu ciąży urodziłam dwie malutkie istotki. Dwa malusie robaczki ważące po 1,2kg.
I tego najcudowniejszego dnia 08.06.2010r. kiedy pojawiły się na świecie, zakończyło się to moje beztroskie życie. Przez 6 tygodni 2-3 razy dziennie jeździłam do szpitala na IOIM noworodkowy, pobyć z moimi dzieciaczkami walczącymi o życie. Najgorszemu wrogowi nie życzę przeżycia takich chwil. Kiedy człowiek nie może nic zrobić i żyje tylko nadzieją, kiedy chrzci się dzieci w drugiej dobie życia, bo nie wiadomo czy dożyją kolejnej. Kiedy przy każdym wejściu na oddział serce stoi w gardle, bo nie wiadomo co zastaniemy. Kiedy po każdym jednym kroku do przodu, robi się dwa do tyłu. Jak trzeba patrzeć na dziesiątki rurek podłączonych do twojego dziecka, które ratują mu życie, ale też zadają ból.
Dzięki życzliwości i zrozumieniu ze strony najwspanialszej kobiety pod Słońcem, pielęgniarki Pani Arletki po dwóch tygodniach, podłączoną do kroplówek i kabelków, po raz pierwszy wzięłam w ramiona moją córeczkę Helenkę. W tym czasie synek ciągle był podłączony do respiratora. Małego Dominisia dostałam na ręce również za zgodą Pani Arlety tydzień później. Jak na zbawienie czekaliśmy kiedy Pani Arleta będzie miała zmianę i pozwoli nam wziąć maluchy na ręce. Kiedy Jej nie było nikt nam nie pozwalał na to. Do szału mnie doprowadzało, że obce osoby decydują o tym, czy mogę przytulić moje dzieci.
Po tych bardzo ciężkich 6 tygodniach zabraliśmy Helenkę do domu, a Dominiś któremu się pogorszyło dostał 3 transfuzję krwi i dwa dni później dołączył do siostry :)
Dzisiaj maluchy mają już 10 m-cy, jest z nimi coraz lepiej. Co tydzień jeździmy na rehabilitację, bo mają problemy z napięciem mięśniowym, mały w marcu przeszedł zabieg pod narkozą, miał przepuklinę pachwinową. Ma dziurkę w serduszku, ale jest szansa, że się zarośnie i niedoczynność tarczycy, ale poza tym wszystkim jest coraz lepiej i robią postępy.
I chociaż z nimi coraz lepiej, to ja się posypałam po jakimś pół roku od porodu :(
Po wykorzystaniu macierzyńskiego i zaległego urlopu, ciągle nie wróciłam do pracy, obawiam się że nie będę miała gdzie wracać...staram się poradzić sobie - ze sobą :)
Te moje gipsy, koszyczki to trochę taka moja terapia zajęciowa :) na bezsenne noce.

Zanudziłam Was chyba troszkę, ale tak to mniej więcej ze mną wygląda.
Już nie jestem taka otwarta jak kiedyś, uciekam od ludzi i zagłębiam się w świecie wirtualnym.
Ale żeby nie kończyć tego mega posta pesymistycznie dodam, że mam fajnego męża i najwspanialsze dzieciaki pod Słońcem. Mam to o czym inni niestety mogą tylko marzyć. Moje dzieci żyją i to jest najważniejsze, bo to One są całym moim światem.

Jeśli ktoś z Was ma ochotę na jakiś twór mojego autorstwa, to zapraszam na podawajkę.
Będzie mi bardzo miło. Jeszcze dwa miejsca wolne :)
AgnieszkaMD dziękuję, że się zapisałaś.

Pisałam do Was ja - szczęśliwa mama ślicznych bliźniaków poszukująca siebie :)

piątek, 15 kwietnia 2011

Absolutny debiut...haft krzyżykowy

No i stało się. Tyle się naoglądałam na różnych blogach cudnych obrazków wyszytych krzyżykiem, że zapragnęłam też spróbować swoich sił w tej dziedzinie. Wzór oczywiście jest baaaardzo prosty, żebym się nie zniechęciła od razu, i jeśli o mnie chodzi to tematyka dość tendencyjna :) Jest to mój absolutny pierwszy raz jeśli chodzi o krzyżyki. Dawno temu, jeszcze w podstawówce, wyszywałam serwetki, ale był to haft taki jakby z pętelkami z jednej strony...nie mam pojęcia jak się nazywa.
Co do krzyżyków to już widzę, że zrobiłam byka i powinnam wziąć trzy nitki muliny lub cztery, a nie dwie. No cóż jak już tak daleko zabrnęłam to tak dokończę, a następny na pewno będzie ładniejszy :)
Na ten moment mam tyle :)




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...